Lekarz, który leczy i uzdrawia - Uzdrawiacz - MARZEC 2002
..."Zawsze z wielką radością piszemy o niezwykłych bioenergoterapeutach, a właściwie o ich skutecznych wyleczeniach. Jest to bowiem, często dla wielu szukających pomocy jakaś szansa, że bohater artykułu okaże się tym którego tak długo nie mogliśmy znaleźć.
Ale szczególnie cieszymy się w sytuacji, kiedy możemy przedstawić i zareklamować bioterapeutę, będącego jednocześnie lekarzem i to lekarzem, który zawsze był i jest otwarty na wszystkie metody terapii pod warunkiem, że są one skuteczne. Niewątpliwie do takiego grona można śmiało zaliczyć lekarza specjalistę medycyny ogólnej i pediatrę KAZIMIERZA PYZIĘ. O jego istnieniu dowiedzieliśmy się od naszych Czytelników i pacjentów tego niezwykle skromnego, a jednocześnie dysponującego ogromną energią terapeuty.
Mieszka i pracuje w Porąbce k. Bielska Białej. Jest absolwentem Akademii Medycznej w Krakowie. Medycyną naturalną interesował się już w czasie studiów, kiedy to dwukrotnie uczestniczył w obozach naukowych poświęconych medycynie ludowej. Pasjonował się też, już wtedy tak modną obecnie medycyną starożytnych Chin i Indii.
Jego przygoda z medycyną niekonwencjonalną na dobre rozpoczęła się w 1981 roku, kiedy odkrył w sobie predyspozycje radiestezyjne ze szczególnym ukierunkowaniem na różdżkarstwo. Z wielką pasją badał wówczas położenie domów pod kątem obecności żył i cieków wodnych oraz siatki szwajcarskiej. Nie miał wątpliwości co do niekorzystnego ich wpływu na zdrowie i życie ludzkie. Zauważył też, że pacjenci samorzutnie stwierdzili jego pozytywne oddziaływania na ich samopoczucie w trakcie rutynowych przyjęć lekarskich.
- Rzadko kiedy kierowałem swoich pacjentów do szpitala. Zdarzyło się nawet, że ordynator Oddziału Dziecięcego w którym robiłem specjalizację zapytał: gdzie pan kieruje swoich pac jentów kolego, bo ja ich tu w ogóle nie widzę. Odpowiedziałem, wyłącznie tutaj, przecież obowiązywała rejonizacja i widocznie nie ma takiej potrzeby.
To samo dotyczyło moich dorosłych pacjentów. Miałem wrażenie, iż chorzy intuicyjnie szukają ze mną kontaktu.
Jako lekarzowi sprawiało mi to ogromną satysfakcję zawodową. I to już wtedy była nieuświadomiona przeze mnie do końca terapia poprzez dotyk. Horneopatia to kolejna pasja lekarska. Niestety w dawnej rzeczywistości polskiej nie było możliwości jej praktycznego stosowania, chociażby z powodu braku leków homeopatycznych w aptekach. Obecnie pojawiła się szansa studiowania i stosowania na co dzień tej bardzo naturalnej, bezpiecznej i pozbawionej szkodliwych skutków ubocznych metody terapii. Pojawiły się też możliwości pogłębiania swojej wiedzy w zakresie bioenergoterapii. Skorzystałem z nich i ukończyłem profesjonalne kursy, uzyskując formalny dokument wydany przez Izbę Rzemieślniczą we Wrocławiu. Ukończyłem też kurs bioenergoterapii wg Szkoły Pieriepilcyna w Moskwie w zakresie duplex sfery oraz u Krystyny Królickiej kurs Reiki. Zachęcony przez najbliższą rodzinę i znajomych, poddałem się badaniom i testom sprawdzającym moje predyspozycje w zakresie bioenergoterapii. Przeprowadzone badania w Kieleckim Studium Radiestezji i Biotroniki w pełni potwierdziły moje duże możliwości w tym zakresie.
Ludwika B., lat 73 - rozpoznanie szpitalne: rak pęcherzyka żółciowego z przerzutem do wątroby i jamy brzusznej, w stanie skrajnego wyniszczenia nowotworowego. Wypisana do domu, aby tam mogła spokojnie umrzeć wśród bliskich. Sprawowałem opiekę nad tą pacjentką, stosowałem co kilka dni upusty płynu z jamy brzusznej, nawet do litrów jednorazowo. Rodzina wskazywała na korzystny wpływ mojej obecności i terapii na chorą. Pacjentka czuła się coraz lepiej, a po pewnym czasie poprawa była tak znaczna, że zaczęła normalnie żyć jak zdrowa osoba. Żyła jeszcze 9 lat i zmarła w wieku 82 lat wcale nie na chorobę nowotworową.
Helena K., lat 56 - diagnoza: rak pęcherzyka żółciowego, ogólne wyniszczenie, przewlekła żółtaczka. Pacjentka będąc pod moją opieką nadal żyje. mimo że minęło 17 lat.
Albin K., lat 76 w kwietniu 2000 roku skierowany do szpitala z silną żółtaczką. Rozpoznanie: rak pęcherzyka żółciowego z przerzutami do trzustki i płuc, anemia i wyczerpanie ogólne. Pacjent nie rokował na wyleczenie, nie zastosowano leczenia onkologicznego. Opiekowałem się nim, stosując zabiegi bioenergoterapeutyczne. Objawy chorobowe cofnęły się w stosunkowo krótkim czasie. Wykonane aktualnie badania laboratoryjne, USG jamy brzusznej oraz RTG klatki piersiowej wykluczyły chorobę nowotworową, a pacjent czuje się dobrze.
Z innych może mniej spektakularnych przypadków, dr Pyzia wyleczył ogromną rzeszę chorych z nadciśnienia, zaburzeń rytmu serca, bólów głowy, zaburzeń nerwowych i emocjonalnych, stanów zapalnych, nerwobólów i wielu innych dolegliwości. Zajmuje się praktycznie wszystkimi przypadkami, nawet tymi. które medycyna akademicka uznała za beznadziejne. - Zawsze starałem się być człowiekiem skromnym i nawet nie śmiałem przypisywać sobie zasług w wyleczeniu tych i wielu jeszcze nie wymienionych wcześniej chorób. Nic nowego nie odkrywam, ponieważ prekursorami wielu ze stosowanych przeze mnie metod byli wielcy lekarze i filozofowie żyjący w przeszłości, jak choćby Hipokrates, Avicenna, Paracelsus, Mesmer czy Hannemann. Żyjemy w czasach, w których każdy czlowiek. w tym także lekarz, może mieć swój własny pogląd na te sprawy, a każdy pacjent wybiera to, co mu najbardziej odpowiada. Nie dzielmy medycyny na konwencjonalną i niekonwencjonalną, ale skuteczną i nieskuteczną, bo przecież najważniejsze jest dobro i zdrowie pacjenta. Dewizą lekarzy i bioenergoterapeutów powinno być stale aktualne PRIMUM NON NOCERE, czyli po pierwsze nie szkodzić."...