Lekarz i bioterapeuta w jednym ciele - Uzdrawiacz - LIPIEC 2002

..."Zadbany dom w Porąbce k. Bielska Białej wtopiony w ogród. Mnóstwo zieleni i kwiatów, oczko wodne, szemrzący strumyk. Na froncie tablica: GABINET LEKARSKI, niżej BIOENERGOTERAPIA. Ktoś przyjezdny pomyśli ze zdziwieniem: lekarz i bioenergoterapeuta pracują razem w jednym domu? Mieszkańcy Porąbki i okolic dobrze wiedzą: lekarz i bioenergoterapeuta pracują zgodnie w jednym ciele.

KAZIMIERZ PYZIA należy do lekarzy, wciąż jeszcze nielicznych, którzy łączą medycynę konwencjonalną z medycyną naturalną. Zanim jednak poszerzył swoje umiejętności i możliwości lecznicze o bioenergoterapię, radiestezję i homeopatię, przez wiele lat był tylko pediatrą i specjalistą medycyny ogólnej. Gdy po długich doświadczeniach lekarskich, pewnych odkryciach i przemyśleniach postanowił ocenić swoje zdolności energetyczne w Kieleckim Studium Radiestezji i Biotroniki, badający go Janusz Wilczewski wykrzyknął: dwadzieścia lat straconych dla bioterapii!

PRZEŁOM NASTĄPIŁ W 1981 ROKU

Absolwent Akademii Medycznej w Krakowie, jak prawie każdy młody lekarz wykształcony został w duchu krytycznego racjonalizmu i sceptycznie był nastawiony do wszystkiego, czego nie może stwierdzić szkiełko i oko. No, może jeszcze zielarstwo, jakieś sposoby medycyny ludowej, ale radiestezja, bioterapia to gusła i zabobony! I nagle coś pękło w tym pancerzu racjonalizmu. Kazimierz Pyzia pojechał w pewien wiosenny dzień 1981 roku do znajomego wikariusza w odwiedziny. Wikariusz pasjonował się radiestezją i postanowił zademonstrować swemu gościowi działanie różdżki. Wyszli przed dom. Lekarz śmiejąc się, tak z grzeczności wziął w swoje dłonie rozwidloną, wierzbową gałąź i nagle szok... Nie mógł jej utrzymać. Ręce i całe ciało wyginało mu się dyrygowane przez ten zwykły, jak by się wydawało, kawałek drewna. Coś w tym jest - pomyślał. Od tego czasu radiestezja stała się jego hobby. Wkrótce został specjalistą w tej dziedzinie, zapraszanym, jak wspomina ze śmiechem, nawet do poszukiwania wody i kopania studni. Przekonał się jednak jak ważne jest odpowiednie, pozbawione negatywnego wpływu żył wodnych, usytuowanie domu na działce czy łóżka w sypialni. Z przerażeniem stwierdzał, że często pacjenci po zabiegach w ośrodku zdrowia, leczeniu w szpitalach, rehabilitacji w sanatoriach wracają do otoczenia lub stylu życia, które były przyczyną ich chorób. Włączył radiestezję do swej praktyki medycznej. Stopniowo zwiększała się jego wrażliwość, zmieniało nastawienie do zjawisk paranormalnych. Zauważył, że jego dotyk dobrze działa na ludzi, a osoby bliskie, a także pacjenci pozytywnie reagują na energię płynącą z jego dłoni, szybciej powracają do zdrowia.

UZDROWIONA Z NIEULECZALNEJ KOLAGENOZY

W możliwości bioenergoterapii Kazimierz uwierzył, gdy udało mu się za jej pomocą wyciągnąć żonę z kolagenozy, choroby uważanej przez konwencjonalną medycynę za nieuleczalną. Po próbach leczenia w szpitalu, Janina wycieńczona i zatruta nadmiarem leków, na noszach wróciła do domu. Najwyżej dwa lata życia rokowali jej lekarze. Zrozpaczony Kazimierz wobec bezsilności wszelkich działań medycznych postanowił wykorzystać ostatnią deskę ratunku, zastosować terapię niekonwencjonalną - siłę swoich rąk, dotyk, masaż. Odstawił wszystkie lekarstwa, pozostawiając tylko wzmacniające preparaty witaminowe. Zaaplikował dietę pełną warzyw i owoców. I stał się cud. Janina żyje i czuje się zupełnie dobrze. A to wszystko zdarzyło się 18 lat temu.

- Wtedy moje wątpliwości się rozwiały. Uwierzyłem w dobroczynne działanie przekazu energetycznego, który pomaga doprowadzić organizm do równowagi i harmonii, a tym samym przyspiesza powrót do zdrowia - wspomina ten lekarz i bioenergoterapeuta. - Zacząłem się zastanawiać jak pozostając w zgodzie z medycyną klasyczną w większym stopniu zaprzęgnąć do działania, dla dobra pacjentów, moce własnego organizmu. Poszerzałem wiedzę w tym zakresie. Zrozumiałem, że lekarz powinien traktować chorego bardziej kompleksowo, holistycznie. Poświęcać mu więcej czasu. Doceniłem jak wielką rolę w procesie leczenia odgrywa relaks ciała i umysłu. Doceniłem też znaczenie ogromnej siły myśli ludzkich i pozytywnej gry wyobraźni Zabiegi bioenergetyczne, tak skuteczne w wielu przypadkach, to najmniejsza ingerencja w organizm chorego. Dlatego nimi wspieram leczenie.

HOMEOPATIA TO TEŻ JEGO SPECJALNOŚĆ

Kazimierz Pyzia ukończył profesjonalne kursy bioenergoterapii zakończone dyplomem wydanym przez Izbę Rzemieślniczą we Wrocławiu. Wiele dał mu kurs uzdrawiania mentalnego wg Szkoły Pieriepilcyna, prowadzony przez ucznia tego mistrza, Sergieja Narolskiego. Poznał tajniki reiki u Krystyny Królickiej, przeszedł Doskonalenie Umysłu Metodą Silvy. Przez trzy lata zdobywał w Katowicach na kursach C.E.D.H. (francuskie centrum prowadzące szkolenia dla lekarzy w różnych krajach) kolejne stopnie w homeopatii i stał się jej entuzjastą. Utrzymuje kontakty z innymi lekarzami - bioterapeutami w Polsce i spoza granic kraju. Wymienia doświadczenia z dobrze znanym czytelnikom ,,Uzdrawiacza" doktorem Henrykiem Słodkowskim. Żartuje, że przed południem jest bardziej lekarzem, po południu raczej bioterapeutą. W ośrodku zdrowia w Porąbce. gdzie pracuje, zabieg energetyzujący dodaje tylko czasami do konwencjonalnego leczenia. W małym miasteczku wieści szybko się rozchodzą. Pacjenci wiedzą o szczególnych zdolnościach swego doktora i proszą niekiedy o taką pomoc. Wtedy natychmiast opada wysokie ciśnienie, mija ból głowy, poprawia się samopoczucie.

We własnym gabinecie Kazimierz Pyzia ściśle łączy jedną i drugą medycynę. Maksymalnie eliminuje farmaceutyki, przepisuje głównie leki homeopatyczne. Jak wyjaśnia: - Są to leki bioinformatyczne, wprowadzające informacje dla organizmu i pobudzające go do samoleczenia. Stosując homeopatię trzeba bardzo dużo poświęcić czasu pacjentowi, zrobić dokładne rozeznanie, aby dobrać odpowiedni dla niego lek i właściwą dawkę. Jeżeli się tego nie zrobi, lek nie zaszkodzi, ale też nie pomoże. W ośrodku zdrowia mam za mało czasu przeznaczonego dla każdego pacjenta, aby wprowadzać leczenie homeopatyczne, dlatego tę metodę stosuję raczej w mojej praktyce prywatnej.

Zgłosiła się kiedyś do Kazimierza Pyzi kobieta, lat 55, cierpiąca od lat na astmę oskrzelową. Leczono ją metodami klasycznymi, w tym sterydami. Bezskutecznie. Lekarz ten zastosował bioenergoterapię skojarzoną z lekami homeopatycznymi. Po krótkim czasie zmniejszyły się duszności, potem pomimo całkowitego odstawienia leków zupełnie ustały. Pozytywne wyniki w leczeniu tej częstej obecnie choroby przekazem energii i homeopatii udaje mu się osiągnąć nie tylko u dorosłych, ale i u dzieci. Całkowicie wyleczył w ten sposób m.in. 12 - letniego chłopca, który od małego dziecka zmagał się z astmą i częstymi nawrotami infekcji dróg oddechowych.

JEGO ENERGIA POMAGA ZWALCZYĆ RÓŻNE CHOROBY

Zajmując się kilkanaście lat bioenergoterapią zaobserwował jej dużą skuteczność w różnych neuralgiach i zapaleniach splotów nerwowych, zespołach bolesnego barku, bólach głowy ostrych i przewlekłych. W tych przypadkach często już po pierwszym zabiegu następowała istotna poprawa lub całkowite ustąpienie dolegliwości. Korzystne efekty leczenia tą naturalną metodą, często w skojarzeniu z homeopatią, osiąga u pacjentów z refluksem przełykowo - żołądkowym lub pęcherzowo - moczowodowym. Oddziaływaniem bioenergoterapeutycznym udaje mu się też znacznie łagodzić przykre dolegliwości przy zaburzeniach związanych z klimakterium u kobiet oraz problemy u mężczyzn związane z przerostem prostaty. Stwierdził, że bardzo skuteczne są wykonywane przez niego tego rodzaju zabiegi u osób z nadciśnieniem lub niebezpiecznymi skokami ciśnienia oraz z rozstrojem nerwowym, neurastenią, zaburzeniami układu pokarmowego na tle nerwowym.

Kilka miesięcy temu pojawił się u niego pacjent, lat 50. z objawami silnego zapalenia (w dnie moczanowej) stawu kolanowego. Kolano było czerwone, mocno spuchnięte, bardzo bolesne. Mężczyzna ledwie wszedł o kulach do gabinetu, ale po zabiegu bioenergoterapeutycznym wyszedł już bez kul. Ustąpiły obrzęk i ból. Po następnym zabiegu, trzy dni później, wszystkie chorobowe objawy w kolanie zniknęły i dotąd nie powróciły. Podobnych przypadków w ciągu ostatniego roku miał kilkanaście.

Dużym sukcesem Kazimierza Pyzi są przypadki wyleczenia, za pomocą naturalnych metod, gośćca przewlekłego postępującego. Jego pacjentem jest na przykład mężczyzna, lat 66, który od trzydziestu lat cierpiał na tę chorobę. Prawie nie mógł się poruszać, tak zniekształcone, usztywnione i bolesne były jego wszystkie stawy. Po pierwszych zabiegach bioenergoterapeutycznych wystąpiło przejściowe nasilenie dolegliwości. To się zdarza niekiedy, jest to typowe przesilenie choroby. Po następnych zabiegach nastąpiła jednak szybka poprawa, ustąpiły obrzęki, powróciła ruchomość stawów, przeszły bóle. Mężczyzna dalej jest pod kontrolą swego wybawcy. Zażywa leki homeopatyczne, raz w miesiącu poddaje się zabiegowi bioenergoterapii, raczej profilaktycznie, bo jego stan ogólny jest dobry.

O dobrodziejstwie oddziaływania energetycznego tego lekarza bioenergoterapeuty na pacjentów z chorobami nowotworowymi pisaliśmy w ,,Uzdrawiaczu" kilka miesięcy temu. Przy okazji pragnie on mocno podkreślić, że w pracy z osobami cierpiącymi na raka nigdy ich nie odwodzi od chemio- czy radioterapii lub zabiegów chirurgicznych. Wprost przeciwnie, przekonuje do takich terapii, jeżeli opiekujący się nimi onkolodzy uważają, że to konieczne. Energetyczne zabiegi traktuje w tych przypadkach jako metodę uzupełniającą, a nie alternatywną.

- Zdaję sobie sprawę - powiada Kazimierz Pyzia - że 90 proc. moich kolegów ze świata lekarskiego z dużym sceptycyzmem podchodzi do łączenia medycyny konwencjonalnej z naturalną, krytycznie patrzy na to co robię. Dawniej była to dla mnie blokada psychiczna, teraz się tym nie przejmuję. Jako lekarz mam służyć ludziom. Uważam, że jako lekarz i bioenergoterapeuta mogę to lepiej robić."...

EWA PARV